Pieniądze wprawdzie szczęścia nie dają, ale mało kto potrafi oprzeć się chęci ich posiadania. Dzieci wystawione na pokusy telewizyjnych reklam od najmłodszych lat uczą się, że pieniądz jest czymś, co otwiera przed człowiekiem szerokie możliwości – najpierw umożliwia zakup fantastycznej lalki czy klocków, a potem, kto wie, może jachtu albo własnego samolotu?
Pierwsze poważne zainteresowanie pieniędzmi pojawia się u dziecka sześcio – siedmioletniego. W tym wieku zaczyna ono interesować się wartością pieniądza, dostaje od rodziców lub dziadków drobne kwoty „na loda” czy „lizaka”, uczy się więc nimi zarządzać i może to być dobry moment na wprowadzenie stałej „pensji” czyli kieszonkowego.
Wypłacanie dzieciom kieszonkowego ma wielu zwolenników, ale i równie dużo przeciwników. Na pewno może być dobrą metodą nauki podstaw ekonomii – na razie w bardzo ograniczonym zakresie, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. Maluch posiadający własne pieniądze uczy się nimi gospodarować, czuje się bardziej „dorosły” i samodzielny. Problem w tym, że umiejętność racjonalnego gospodarowania funduszami przychodzi z czasem (a niektórzy nie nabywają jej nigdy…), więc rodzice przez jakiś czas powinni wykazywać się żelazną konsekwencją i odpornością na prośby dziecka, które wydało już wszystkie pieniądze, a „koniecznie” musi kupić „tę gazetkę” czy kolejną paczkę chipsów. Jeśli kieszonkowe rzeczywiście ma spełnić swoją edukacyjną rolę, nie ulegajmy takim prośbom!
Kieszonkowe, oprócz tego, że uczy dziecko oszczędzania, wykształca także u niego wiele pożądanych w dorosłym życiu cech: cierpliwości, wytrwałości w dążeniu do celu, odpowiedzialności i umiejętności dokonywania wyborów. Dzieci gospodarujące własnym „budżetem” szybko uczą się liczyć i stają się bardzie krytyczne wobec reklam – na własnej skórze przekonują się bowiem, że reklamowane „cuda” są nie tylko bardzo drogie, ale często niewarte swej wysokiej ceny.