Edukacja od kołyski– Sam pomysł jest świetny, ale wprowadzono go w złym momencie. Tylko edukacja rodziców wtedy, kiedy ich dzieci są małe, w wieku niemowlęcym i późniejszym, może przynieść gruntowną zmianę świadomości i sprawić, że te dzieci będą miały dobry wzorzec odżywiania się – mówi Magdalena Oskroba-Olszówka, dietetyk dziecięcy.
Poza tym, jak dodaje ekspertka, na tym etapie wprowadzenia zmian dotyczących sklepików szkolnych, w każdej szkole powinien pojawić się program edukacyjny dla dzieci. Dzięki temu byłoby im prościej zrozumieć nowe zasady, które dziś odbierają jako „zakazy” i ograniczenie ich wolności wyboru.
Taka sytuacjaRząd wprowadził do sklepików szkolnych zdrową żywność, której dzieci nie chcą jeść. Sklepiki szkolne - te, które działają, bo wielu ajentów zrezygnowało z biznesu w obliczu wprowadzonych przepisów, są obiektem kpin młodzieży i dzieci, które w tym roku szkolnym omijają je z daleka. Uczniowie przynoszą ze sobą do szkoły słodkie bułki, chipsy i napoje gazowane lub zaopatrują się w nie w pobliskich sklepach spożywczych. Wprowadzenie radykalnych zmian w jednym momencie, bez edukacji żywieniowej dzieci, bez wyedukowanych w tym temacie dorosłych, sprawia, że proces, którego pozytywne skutki odczuwalne będą dopiero w perspektywie długich lat, jest bolesny. Zarówno dla dzieci, które nie mogą zrozumieć skąd taka zmiana; dla rodziców - bo chcąc wspierać pomysł rządu muszą mieć więcej gotówki na zdrowe przekąski; dla ajentów sklepików szkolnych, nieraz małych prywatnych biznesów, które musieli z dnia na dzień zamknąć z powodu braku opłacalności inwestycji.
– Na przykładzie takich krajów jak Wielka Brytania widać, że taki proces trwa i nie jest prosty. Tam akurat świadomość żywieniową buduje się również dzięki wprowadzeniu ułatwień, takich jak oznaczanie żywności kolorami informującymi o ilości cukru, tłuszczy, soli czy ilości kalorii. Nie trzeba wtedy czytać etykiet, bo każdy kolor informuje o tym, czy produkt jest zdrowy, czy mocno przetworzony – mówi Magdalena Kuklik, technolog żywienia Mixit.